
Co to jest Vipassana?
Medytacja Vipassana jest jedną z najstarszych technik medytacyjnych wywodzący się z Indii. Choć odkrył ją Budda ponad 2500 lat temu, technika ta nie ma nic wspólnego z żadną z istniejących religią i ma ona na celu usunąć wszelkie zakłócenia idące z umysłu. Z pewnością nie ma na celu wyleczenia nas z jakiejkolwiek choroby fizycznej czy psychicznej, pozbycia się cierpień czy cudownie nas uzdrowić, lecz poprzez samoobserwację i skupienie się na bardzo głębokim związku umysłu i ciała osiągnąć jego równowagę oraz usuwać mentalne zanieczyszczenie. Poprzez zdyscyplinowaną obserwację naszych doznań fizycznych możemy doświadczyć głęboki związek umysłu i ciała. Medytując możemy zrozumieć jak tworzymy cierpienia, jak możemy się od nich uwolnić, a w rezultacie zacząć żyć z coraz większą samoświadomością, samokontrolą i wewnętrznym spokojem. Samo słowo „vipassana” oznacza wgląd, czyli postrzeganie rzeczy i zjawisk takimi jakimi są w istocie.
W jaki sposób technika medytacji Vipassana przetrwała aż do naszych czasów?
Technika medytacji była przekazywana z nauczyciela na ucznia od czasów Buddy, aż do dnia dzisiejszego. Najbardziej znanym nauczycielem naszych czasów techniki jest Satya Narayan Goenka, który zmarł w 2013 r. Goenka urodził się i wychował w Birmie w bogatej rodzinie i na przestrzeni swojego życia poświęcił bardzo dużo swojego czasu, aby rozprzestrzenić tę metodę, którą uważał za uniwersalną drogę wyzwolenia, która powinna być dostępna dla każdego niezależnie od jego wyznawanej religii. Po 14 latach nauki techniki medytacji zamieszkał w Indiach i od 1969 r. zaczął nauczać tam Vipassany. Założył on wiele ośrodków medytacyjnych, a od 1982. roku zaczął mianować nauczycieli asystentów, ponieważ zapotrzebowanie na kursy wciąż rosły.
Jak to się stało, że dobrowolnie poświęciłam 10 dni swojego życia na medytacje?
O medytacji dowiedziałam się od dobrej koleżanki, która odbyła taki kurs podczas swojej rocznej podróży po Indiach. Nie opowiadała mi nic na temat techniki, na czym ona polega, ani jak wyglądał sam kurs, tylko o tym jak pozytywnie medytacja wpłynęła na jej życie. Po kilku latach od naszej rozmowy wylądowałam w New Delhi z perspektywą miesięcznego pobytu w Indiach. Całe szczęście nie miałam zaplanowanej trasy mojej podróży i w pierwszym tygodniu w Indiach przypomniała mi się nasza rozmowa. Zaczęłam szukać ośrodków, które prowadzą takie kursy i wylądowałam w jednym najbardziej znanych ośrodków medytacyjnym w całych Indiach, Dhammathali w mieście Jajpur.
Jak wygląda kurs Vipassany?
Na kurs można zapisać się poprzez aplikację w telefonie – dhamma.org, wybierając datę oraz miejsce, gdzie chcemy odbyć kurs. Dostępne są różne kursy od weekendowych po 20 dniowe, ale standardowy kurs wprowadzający do techniki trwa 10 dni. W praktyce musiałam przeznaczyć aż 12 dni, ponieważ pierwsza medytacja odbyła się już w dniu przyjazdu czyli w dniu 0. W tym właśnie dniu zapada cisza, która dotyczy zarówno mowy, ciała, jak i umysłu. Wszystkie sposoby porozumiewania się poprzez rozmowę, gesty czy pisanie wiadomości są zabronione. Jedynymi osobami, z którymi możemy się komunikować są nauczyciele, z którymi rozmawiamy o naszych postępach oraz asystenci, którym możemy zgłosić problem dotyczący zdrowia, jedzenia czy miejsca mieszkania. W dniu przyjazdu należy oddać do depozytu telefon, aparat fotograficzny, książki, długopisy oraz wszystko cenne rzeczy jakie posiadamy. W miejsce telefonu pojawia się twój największy wróg i zarazem przyjaciel – budzik. Zabronione jest spożywanie alkoholu oraz wszystkich rodzajów używek i narkotyków. Dodatkowo nie można spożywać żadnego jedzenia spoza ośrodka, a jedyna dozwolona aktywność fizycznymi to spacerowanie. Kobiety nie mogą nosić krótkich spodenek, spódnic oraz bluzek bez rękawów i z dużym dekoltem.
Uczestnikami kursu byli głównie hindusi, ale oprócz mnie było około 15 obcokrajowców, zaś cała grupa liczyła około 250 osób. Ośrodek w Jajpurze znajduje się na skraju miasta w przepięknym miejscu pomiędzy górami, gdzie głównymi mieszkańcami są małpy i prawie. Przez sam środek ośrodka przebiega mur, który dzieli go na dwie części: męską i żeńską. Jedynym miejscem, gdzie kobiety i mężczyźni spotykają się podczas kursu jest budynek, w którym odbywają się medytacje, ale i tak jest on przedzielony dywanem, po którego prawej stronie siedzą kobiety, a po lewej mężczyźni. Każda osoba pierwszego dnia dostaje przydzielone miejsce na sali medytacyjnej, czyli po prostu poduszkę na której medytuje aż do ostatniego dnia kursu.
Harmonogram, który należy przestrzegać przez cały kurs wygląda następująco:
4:00 pobudka
4:30 – 6:30 medytacja
6:30 – 7:15 śniadanie
7:15 – 8:00 czas wolny
8:00 – 11:00 medytacja
11:00 – 12:00 obiad
12:00 – 13:00 czas wolny
13:00 – 17:00 medytacja
17:00 – 17:30 kolacja
17:30 – 18:00 czas wolny
18:00 – 21:00 medytacja
Pierwsze dni były szczególnie bolesne jeżeli chodzi o wstawanie i bardzo długi czas przeznaczony na medytację, niezwykle trudno było się skupić na obserwowaniu swojego oddechu i siedzeniu tylko w kilku możliwych pozycjach. Na końcu sali wisiał zegar, który wcale nie pomagał. W momentach kryzysu kiedy czułam, że czas strasznie się dłuży, zaczynały mnie boleć kolana i żadna z możliwych pozycji nie była już wygodna, zerkałam na zegar i niemal za każdym razem okazywało się z zupełnie straciłam poczucie czasu. Siedząc z zamkniętymi oczami czasami wydawało mi się że minęła już godzina, na pewno minęła, baa, godzina albo i więcej. Odwracam się – minęło tylko 7 min!
Po kilku dniach przyzwyczaiłam się do funkcjonowania według harmonogramu i każdy dzień toczył się od punktu do punktu, zwłaszcza od śniadania poprzez obiad, aż do kolacji. Jedzenie w ośrodku było bardzo dobre, a stołówka funkcjonowała na zasadzie szwedzkiego stołu, gdzie każdy mógł nałożyć na swój talerz dowolną porcję, a nawet przyjść po dokładkę. Na pewno nikt mnie głodował, ale przy temperaturze ponad 30°C nie miałam zbyt wielkiego apetytu, podczas posiłków cenniejsza od samego jedzenia była możliwość krótkiego odpoczynku i siedzenia na krześle.
Przez pierwsze trzy dni podczas medytacji naszym zadaniem było obserwowanie oddechu, tego w jaki sposób powietrzne wpływa do nosa, czy przez lewą dziurkę, czy prawą, czy przez obie jednocześnie oraz to w jaki sposób wypływa. Czy podczas oddychania czuję się głód, czy ciepło, czy czuję się lekkie łaskotanie pod nosem, a może nie czujemy zupełnie nic szczególnego. Nasza uwaga przez całe dnie była skupiona na obszarze poniżej nosa a powyżej górnej wargi. Moje myśli bardzo często odbiegały daleko, przypominały mi się różne sytuacje z życia, rozmowy, obrazy, naprawdę nie było łatwo na tym wszystkim zapanować, ale starałam się motywować i skupiać się tylko na oddechu. Bujanie w obłokach nie jest wcale głównym problemem, gdy pojawia się swędzenie, chęć podrapania się, kłucie, ból w kolanie, ból w plecach, pieczenie, prądy, chodząca mrówka… W momencie obserwowania oddechu i tylko obserwowania oddechu wszystkie te odczucia mają jedną wspólną cechę, pojawiają się, a potem znikają i przestajemy je odbierać jako przyjemne bądź nieprzyjemne, po prostu pojawiają się i znikają.
Z każdym dniem mój umysł coraz rzadziej wypluwał z siebie wspomnienia, planował przyszłość, a nieprzyjemne odczucia, głównie ból w kolanach i w plecach powoli się ze mną oswajał i tak bardzo już mi nie przeszkadzał jak na samym początku. W dniu czwartym przestajemy skupiać się tylko na oddechu i zmuszamy nasz umysł do skupienia się po kolei na każdym fragmencie ciała w poszukiwaniu doznań, tak jak byśmy skanowali swoje ciało od czubka głowy, aż do palców u nóg. To jest dzień w którym zaczyna się prawdziwa zabawa, ból z którym udało mi się już trochę oswoić pojawia się również w innych częściach ciała, a jego moc stanowczo wzrasta. Dodatkowo trzy razy dziennie podczas godzinnych medytacji powinniśmy siedzieć tylko w jednej, niezmienionej pozycji. Nigdy nie udało mi się tego dokonać, w momencie, gdy nie byłam w stanie poruszać palcami u nóg wpadałam w lekką panikę, że stracę nogę przez niedokrwienie i zmieniałam pozycje. Mój rekord wynosi 37 min, wiem bo odwróciłam się żeby zobaczyć zegar :).
W kolejnych dniach mieliśmy skanować nasze ciało, element po elemencie, ale po kilku rundach głowa – nogi starać się to zrobić płynnie, bez podziału na części na zasadzie wolnego przepływu, począwszy od głowy, poprzez ręce, tułów, aż do stóp. Głównym celem jest, aby po dwóch stronach naszego ciała odczuwać podobne doznania, zachować równowagę. Jeżeli niektóre części ciała czujemy mocniej, bądź nie czujemy ich wcale wracamy do skanowania naszego ciała element po elemencie, dążąc do równomiernego odczuwania podczas przepływów przez całe ciało. Nie jest powiedziane, że podczas takiego kursu uda nam się dojść do perfekcji, dlatego nie należy się zniechęcać jeżeli np. nie czujemy ręki albo lewa strona jest odczuwalna silniej, jedyne na czym trzeba się skupić to na cierpliwym skanowaniu ciała i obserwowaniu naszych odczuć. Bardzo silnie odczuwałam prawą stronę pleców, był to głównie ból, który obserwowałam przez wiele godzin, dzięki czemu wydawało mi się, że jest on mniejszy, nie udało mi się jednak osiągnąć pełnej równowagi. Ciekawym odczuciem było wrażenie obserwowania bólu jakby nie był on moim, jak gdyby był gdzieś obok i zupełnie mnie nie dotyczył. Jedyne co mnie z nim łączyło, to, to że mogę go obserwować. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie zaobserwowałam i postrzegam to jako przełomowy moment mojego medytowania.
Dziesiątego dnia po porannej medytacji skończył się czas milczenia, twarze zupełnie obcych mi osób z którymi spędziłam w milczeniu 10 dni zaczęły się całkowicie zmieniać. Pojawiły się spojrzenia, uśmiechy, wesołe oczy oraz mnóstwo pytań. To był moment utraty mojej anonimowości, zostałam obrzucona pytaniami typu: skąd jestem, ile mam lat, czy studiuje, czy pracuję, gdzie byłam w Indiach, czy lubię indyjskie jedzenie, czy mówi w języku Hindi, kiedy wyjeżdżam, czy jestem ładna w swoim kraju lub jak się na co dzień ubieram. To był moment kiedy znowu stałam się turystką, która wyróżnia się z tłumu. Wtedy zrozumiałam, że milczenie wcale nie było najtrudniejsze w tym procesie, najwięcej trudności sprawiło mi milczenie umysłu i przebywanie tylko ze sobą.
Niezależnie czy interesujesz się tą techniką medytacji czy uważasz ją za bzdurną, uważam, że warto dać sobie szansę, choć przez chwilę być tylko ze sobą, bez bodźców świata zewnętrznego, który na co dzień bombarduje nas ogromem informacji i nie daje nam możliwości zatrzymania się. Można po prostu podejść do samego kursu jak do zdobywania życiowego doświadczenia i poznawania nowego punktu widzenia, który nie zrobi nam krzywdy, a być może da szansę na jakieś dobre zmiany i pozwoli Ci lepiej poznać samego siebie. Daj znać co o tym sądzisz :).
Jeżeli chcesz zobaczyć jak wygląda ośrodek medytacyjny zapraszam na mój film:
Dzięki za wpis!
ile kosztuje i jak można się zapisać?
Kurs był zupełnie darmowy, na koniec możemy wesprzeć ośrodek dowolną darowizną. Ja zapisywałam się za pomocą aplikacji o której pisałam w tekście.
Pozdrawiam serdecznie.
robisz błędy ortograficzne
Z pewnością nie ma na celu wyleczenia nas z jakiejkolwiek choroby fizycznej czy psychicznej, pozbycia się cierpień czy cudownie nas uzdrowić,
za to za darmo robi Jezus usuwa cierpienie uzdrawia leczy ciało i dusze z zranień
i z tych medytacji także uzdrowi bo to jest zagrozenie i grzechem ktury powoduje cierpienie
dominik chmielewski były karateka 3 stopien dan trenował przez 15 lat były mówił ze spokój dopiero przyniósł mu jezus a nie medytacje
Próbowałeś? Masz swoje doświadczenia? Przepraszam jeśli się mylę, ale Twój wpis trąci nieco melodią pt. „Nie wiem, ale się wypowiem”…
Pozdrawiam Autorkę wspaniałego bloga!